ferowanie wyroków — jest specyalnością naszego społeczeństwa.
Doszło do tego, że z góry autor może wiedzieć, który dziennik spastwi się nad jego dziełem.
Francuzi nie potrafią nigdy tak zszargać własnego autora, zniechęcić go i zabić. Szowinizm jest zgubny, bo prowadzi na błędne tory, ale ta nienawiść jakaś i jad do wszystkiego, co się „u nas“ ponad szablon rodzi — czyż nie jest sto razy większą zbrodnią?
Czasem znów milczeniem pomija się tego lub owego autora. I milczenie jest równą zbrodnią, lecz w tym wypadku zwraca się przeciw krytykowi. Jak skorpiona zabija go jad własny. Lecz gdy ten jad rozlewa się szeroko i w oczach przeciętnej publiczności gubi to, co mogło być słuchane z pożytkiem dla ogółu, bo tworzone było z wiarą w sercu i szczerością w duszy — to... zbrodnia zła, ohydna i potępienia godna. Odbierać ufność twórcy, zniechęcać go, zabijać w nim siłę i wiarę w siebie — jakże to nazwać inaczej? Zbrodnią i po sto razy moralną zbrodnią.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Dzienniki czytuje publiczność. — Jakkolwiek szanowny korespondent krakowski Słowa P. twierdzi, iż Bartoszewicz przecenia wpływ krytyki teatralnej — przyznać należy, iż dużo jeszcze osób kieruje swój sąd według zdania tego lub owego pisma. — „My jesteśmy biedni! — mówiła do mnie mieszkanka jednego z miast prowincyonalnych — my musimy wierzyć w to, co piszą“.
Więc — wierzy jeszcze część pewna — ta, która nie może przekonać się naocznie, jak jest w istocie i spekulowanie na tę wiarę jest właśnie ową siłą, z którą rzucany bywa orzech kokosowy z po za gałęzi drzew. Orzech taki przelatując, gwiżdże, iż panna Wojcicka napisała rzecz nudną i niesceniczną, pan Rossowski nie ma smaku i nie wie, co piękno. Przybyszewski gorszy maluczkich i jest chodzącą zgnilizną, Bałucki skretyniał, Konczyński nie ma talentu, Wyspiański stworzył szopkę, Rydel okradł Hauptmana, Gliński jest niemoralny, Świerzawski robi politykę, Feldman nie zasługuje na se-