Strona:Gabriela Zapolska - Na pierwszy bal.djvu/2

Ta strona została przepisana.

łam się tylko na jakichś tam herbatkach tańcujących, pączkach, byle czem, ale — to bal! bal...
Nie widziałam... go... od kilku dni, ale on dotrzyma słowa, zaproszenie dostanie i na balu będzie. Boże! dzwonią. To fryzyer. Mają mnie uczesać o trzeciej, bo później fryzyer zamówiony. — Suknia nie gotowa — pantofle za duże, zlatują mi z nóg, zmienić je trzeba... Co to będzie! co to będzie!... Drżę cała ze strachu i szczęścia. Boże! jakiś ty dobry, żeś mi tej chwili dożyć pozwolił!

. . . . . . . . . . . . . . . .

Jeszcze mam chwilę czasu. Mamcia kładzie rękawiczki, a gdy mamcia kładzie rękawiczki, to długo potrwa. Dopisuję więc w dzienniczku te słowa: „Jestem bardzo, bardzo nieszczęśliwa!...“ Piszę stojąc, bo nie wolno mi usiąść i będę w karecie podobno stojąco jechała. I tak splisowanie nie dobrze się trzyma. Boże! ten bal! ten ohydny bal! Wolałabym, żeby mnie do piwnicy powlekli i zamknęli. Suknia się nie udała. Sterczy dokoła jak krynolina, żadnej linii, o secessyi marzyć niema co! Konwalje są, ale czysto białe, bo mamcia liście powyjmowała. Okazało się, że jestem chuda, jak półtora nieszczęścia, że mam żółtą szyję. Tak mi było przykro, bo mamcia aż ręce załamała, kiedy się ubrałam i zawołała ciocię, Melkę, Julka i Tatę. Wszyscy się zeszli — kiwali nademna głowami, a Julek zaczął skakać i krzyczeć: „Nina ma solniczki!“ — Już zaczęłam płakać, aż ciocia zlitowała się nademną i przyniosła szeroką białą wstążkę. Zawiązali mi ją na szyję, opięli konwaliami i podobno nawet — ładnie wyglądam. Ja tam niewiem! Co mnie to obchodzi! Jestem taka ściśnięta i zesznurowana, że o mało nie zemdleję. Mam-