— Mój Boże, taka śliczna kapa!... kosztuje cztery franki i pięć su, trzeba być prawdziwym niedźwiedziem bez serca, ażeby niszczyć rzecz taką. Przytem Józefina z ciężko zarobionych pieniędzy kupiła kapę, aby przykryć nią w dzień świąteczny swe łóżko. Co teraz powie biedna dziewczyna, gdy powróci z pracowni?
Pani Richard z pod ściągniętych brwi spojrzała na męża.
Leżał ciągle na łóżku, trzymając w zagiętych palcach cienką tkaninę koronki. Oczy błędne, zagasłe, zasnute jakby białą gazą, trzymał uparcie w sufit wlepione. Ciemne, delikatne cienie słaniały się po tym suficie zżółkłym i popękanym.
Mała lampa naftowa i migocący ogień w żelaznym piecyku, nie były w stanie dostatecznie rozświetlić olbrzymiej izby, budowanej na warsztat i zamienionej obecnie na mieszkanie. Cała jedna ściana szklanna mieniła się teraz od przemijających blasków, które ślizgały się po szkle, ożywiając się i gasnąc na przemiany.
Wielka rura czarna, połatana, wysuwała się z piecyka, zaginała pod sufitem i biegła wzdłuż izby, jak wąż ciemny, niknący w klapie wentylatora uchylonego zapomocą długiego, pełnego węzłów sznura.
Strona:Gabriela Zapolska - Ojciec Richard.djvu/2
Ta strona została skorygowana.