głębiając je w pęki pazdanów lub żółtej konwalji, charczał zdławionym głosem:
— Nom de Dieu! ah! nom de Dieu!
Aż wreszcie dnia jednego, pociąg przelatujący jak ptak przez Arbois, całą rodzinę Richardów z krainy ziół, słońca i zapachów.
Gdy ojciec Richard osunął się na ławkę wagonu, był tak blady, jak wtedy gdy po raz pierwszy w Arbois ujrzał mundur Prusaka. Milczał, zaciskając pięści. Po przez otwarte okno mignął skąpany w złocie słonecznym fort Saint André, a tuż po za nim trochę niżej, zielonością pokryty fort Belin. Pomiędzy niemi zabielały domy Salins’u, jak wąż wijącego się wzdłuż obu gór uwieńczonych fortami.
Ojciec Richard przymknął zaczerwienione powieki. Zdawało mu się, że ktoś wypalonem żelazem ugodził go nagle w piersi. Przypomniał sobie chwilę, gdy krwią własną przypłacał obronę Saint-André, broniąc wąwozu przeciw Prusakom!
Strona:Gabriela Zapolska - Ojciec Richard.djvu/20
Ta strona została skorygowana.
(Dalszy ciąg nastąpi).