wchodzić we własne operacje handlowe, tajemnicze a silnie zyskowne.
Wreszcie, matka Richard zwraca się do ciemnego kąta, w którym majaczy siwa głowa Richarda.
— A ty stary!... cóż zarobiłeś, pokaż!
Dzieci, powoli odwracają głowy w stronę ojca. Jest to jedna chwila w tygodniu, w czasie której mszczą się za pogardliwe przekleństwa i spojrzenia, jakiemi obrzuca ich i zajęcia, jakim się oddają. Nieraz nazywa ich „kamlotami, oszustami, łokciomierzami“, — milczą wtedy, zaciskając zęby. Lecz teraz — w trjumfie ich sobotniego zarobku — przygniatają go sumą przyniesionych pieniędzy.
Tymczasem ojciec Richard powoli zanurzył rękę w kieszenie od spodni. Trochę drobnej monety zabrzęczało mu pod palcami. I nagle cofnął ręce, jakby wstydząc się okazać nędznych su, które zdołał zapracować w swym trywjalnym rzemiośle murarza.
— Co zapracowałem, to schowam dla siebie — mruknął prawie rozjuszony.
Żona wzruszyła ramionami.
— A! tego zanadto! Ten chłop chce aby go odziewano, żywiono i to za nic? za pieniądze zapracowane przez dzieci?
Strona:Gabriela Zapolska - Ojciec Richard.djvu/33
Ta strona została skorygowana.