Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/106

Ta strona została skorygowana.

śpi, i nie śmie dotknąć się, aby jej nie zbudzić. Przykrywa tylko stygnącego trupa połataną kołderką, ale odejść od kołyski nie może. Wpół otwarte oczy zmarłej, wpatrzono w nią nieruchomie z wyrazem skargi najwyższej, niepokoją ją. Jeżeli śpi, dlaczego nie przymknęła powiek? Jeżeli nie śpi, dlaczego leży tak nieruchoma i nie oddycha nawet? Nagle przed jej umysłem przesuwa się obraz podobnego snu, ujrzany w pobocznej oficynie wtedy, gdy dyfterja zabierała tyle ofiar i kładła do czarnych pudełek małe dziewczynki stolarza.
Tak, teraz przypomina sobie dokładnie. To Mańka, najmłodsza, leżała tak cicho na swej poduszeczce z białego perkalu, a w głowach trumny paliły się dwie duże świece. Oczy miała wpół otwarte, a płacząca stolarka opowiadała kumom, że zapomniała ich zamknąć, a potem tak już stężały. Tak! — to Mańka była tak samo nieruchoma i bez oddechu w swej trumience, jak jej siostrzyczka w swej kołysce. Teraz już wie napewno, co znaczy ten spokój i to pozorne uśpienie. I nagle jak zraniona lwica porywa się z krzykiem od kołyski. Wpada do izby uśpionej matki, a chwytając ramię Maciejowej, wstrząsa niem z rozpaczliwą siłą. Drobne jej palce wpijają się w żylaste ciało praczki, znacząc krwawemi plamami zżółkłą skórę. Maciejowa odpędza córkę, ale ta z dziką