jak śpiące pod ich stopami trupy. Zielone brzozy szepcą bezustanny pacierz, gnąc się ku ziemi. Po mogiłach zasiadły kępy bratków i stokrotek, a wieńce z jaskrawych nieśmiertelników śmieją się smutną wesołością z ramion żelaznych krzyży. Całe to miasto umarłych, — ciche, spokojne, bez biur i magazynów, bez teatrów i kościołów, bez ludzkich zawiści, nędzy, zbrodni i prześladowań. Kto tu wejdzie, śpi cicho, spokojnie, otulony dobrą ziemią, z głową ukwieconą bratkami. Poczciwa brzoza modli się równie za nędzarza i za bogacza, a ciszę przerywa tylko śpiew księży, wiodących nowego towarzysza śpiącej drużyny. Ponad tem morzem krzyżów, kamiennych aniołów lub drewnianych kapliczek płynie błękit nieba jasny, kryształowy. Złote, gorejące słońce wisi pośrodku jak lampa wiecznie gorejąca i oświeca jaskrawo marmury i złocenia grobowców. Nieugięte w swej srogości, pali tak samo, pełne żaru i świadome swej potęgi. Leżąca na mogile dziewczynka czuje to gorące dotknięcie, które jej plecy smaga. Ach! to ono! to samo piękne, uwielbiane słońce, przepaliło główkę jej biednej siostrzyczce. Słońce i ten zielony rycerz zabiły jej dziecinę, która była dla niej światem całym. I widzi swoją biedną Helenkę siedzącą wśród słonecznych blasków, z buzią rozradowaną na widok cukierka, z główką podniesioną wprost do promieni słonecz-
Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/109
Ta strona została skorygowana.