Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/110

Ta strona została skorygowana.

nych, mrużącą siwe oczki z cichym chichotem. — Była taka rozsądna! taka grzeczna! a spała tak cichutko w swojej kołysce... Teraz nic, pustka dokoła, pustka straszna, pełna tęsknoty!...
I to ona! ona sama!
Nagle w sercu dziewczynki powstaje bunt przeciw temu potworowi, który z tak wysoka zabił jej małą siostrzyczkę Z oczyma pelnemi łez zrywa się z ziemi i z srogim wyrzutem wyciąga ręce w górę.
Czerwone, krwawe oko olbrzyma spogląda na to drobne, grożące mu dziecię z pogardą prawie. Niewzruszone w swej srogości, oblewa Helenkę potokiem wrzących swych promieni i zmusza ją do zamknięcia zapuchłych od płaczu oczu.
Dziecko, bezsilne, zwalczone pada znów na mogiłę, łkając boleśnie, świadome swej słabości, niknące w potędze gorejącego olbrzyma. Ponad niem z uczuciem zadowolonej zemsty ściele się purpura słoneczna, wszechwładna, nieznosząca żadnej przeszkody w swym triumfalnym wiekowym pochodzie.


⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ 
⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄