Była młoda i świeża jak ten poranek majowy, wschodzący w tej chwili razem z promieniami słońca.
Blondynka, drobna, o rysach twarzy prawie klasycznych, kształtach wysmukłych, biuście wypełnionym, nie miała w swej postaci ani twarzy, ani jednego znamienia semickiego pochodzenia, tej pieczęci, która w linjach nosa, ust, w skrzywieniu i ściągnięciu całej maski odbija się i odrazu w pierwszej chwili w oczy się rzuca. Zdziwienie moje było wielkie, gdy zawołano na nią: „Małko!“ — byłam pewną, że jest to młoda pensjonarka, powracająca z wycieczki za granicę, wycieczki, zrobionej w celu kupienia w Toruniu „za bezcen“ wiosennej parasolki lub płaszczyka.
Ubranie młodej Żydówki nosiło nawet piętno jakiejś elegancji i dobrego smaku. Płaszczyk popielaty, takiż kapelusz, zgrabne rękawiczki, brak klejnotów, zegarków, świecideł, a zwłaszcza czarnej jedwabnej sukni, dobrze świadczył o estetycznych poglądach właścicielki.
Zaczęłam ją obserwować z przyzwyczajenia, z nałogu, jaki mam do obserwowania zawsze czegoś lub kogoś, i wyraz jej wielkich szafirowych oczu zastanowił mnie niemało.
Były to przepyszne lazurowe oczy, ocienione ciemnemi rzęsami. Powieki, trochę sine, opadały co chwila i podnosiły się powoli z jakimś leni-
Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/114
Ta strona została skorygowana.