wym wdziękiem. Ale w oczach tych błyszczały ciągle łzy tak, że zdawało się, iż młoda dziewczyna „przez łzy“ na świat patrzy.
I patrzyła przez łzy widocznie, bo smutek i dziwna tęsknota biła z tych źrenic, wpatrzonych w dal z wyrazem skargi, żalu... cierpienia.
Nad czem mogło cierpieć to młode dziewczę żydowskie, ubrane dostatnio, wyglądające na uosobienie zdrowia i siły, otoczone troskliwą opieką matki, patrzące „przez łzy“ na purpurowe słońce, które na wzór feniksa odradzało się z popiołów nocy?
Znam dużo rodzajów smutków i cierpień na świecie. Wiem, jak wygląda twarz kobiety, której zabrano wszystko to, co ukochała w życiu; wiem, jakie łzy płyną z oczu matki po stracie dziecięcia; wiem, jaka boleść ściąga brwi znieważonej lub prześladowanej od losu istoty; — ale twarz młodej semitki nie wyrażała ani jednej ze znanych mi boleści. Było w niej coś nowego, coś dla mnie nieznanego, jakaś tęsknota, wkuta w te rysy dłutem czasu i losu, coś, co zdawało się być beznadziejne jak potępieńcy Danta.
A więc jest jeszcze cierpienie, które się przede mną ukryło? są łzy, których dusza moja odczuć nie potrafi?
I szybko zbliżyłam się do młodej dziewczyny.
Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/115
Ta strona została skorygowana.