Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/140

Ta strona została skorygowana.

raz, jak nurtował w mem sercu i skakał przed oczyma podczas nudnych wykładów mych codziennych profesorów. Dziwiły mnie te nieokreślone porywy. Czułem, że mi czegoś brak w życiu, choć napozór miałem wszystkiego zawiele.
Wskutek tego jakiegoś niepoczciwego płomyka nauki szły tępo, postępy robiłem niewielkie. Matka nie posyłała mnie do szkół publicznych. Według niej, było to... trywjalne.
Munio mógł nabrać złych manier i nauczyć się nieprzyzwoitych wyrazów.
Dzięki temu systemowi, w siedemnastym roku życia nie umiałem nieprzyzwoitych wyrazów, ale także nie umiałem nic z tego, co umysłowo rozwinięci chłopcy w mym wieku umieć zwykli.
Miałem wprawdzie składać po wakacjach egzamin do ósmej gimnazjalnej klasy, a w rok później stawać do matury, ale o pomyślnym rezultacie tychże egzaminów wątpił kościół boży i ja z nim.
Moja matka tylko nie wątpiła. Promieniała radością, sprawiała mi co chwila nowe garnitury i, pod pozorem wzmocnienia sił jedynaka, wywiozła mię na wieś, do swej kuzynki Muszki.
— Kuzynka jest kobietą wzorową! — mówiła do mnie mama, gdyśmy podjeżdżali do bramy zgrabnego pałacyka, ukrytego w klombach drzew —