Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/147

Ta strona została skorygowana.

lach uważałem za bezdeń rozpaczy i pozbawioną wszelkich pociech na przyszłość, zdawała się rozciągać przede mną jasne horyzonty wzajemnego uczucia.
Gdy zielonawo-błękitne oczy Muszki odpowiedziały na mój rumieniec długiem, przeciągłem spojrzeniem, doznałem nagłego olśnienia.
Instynktem zgadywałem, co ten wyrok znaczy.
Gdy po raz pierwszy ręce nasze przy podawaniu jakiegoś ilustrowanego dziennika spotkały się, a pani Muszka nie cofała swych różowych paluszków z mej drżącej dłoni, uczułem tak silne bicie serca, że, zerwawszy się nagle, wybiegłem jak szalony do ogrodu.
Przebiegłem szybko kilka alej i upadłem przy ławce, na której zwykła siadywać Muszka, gdy czuła się znużoną dłuższą po ogrodzie przechadzką.
Łkałem jak dziecko, łzy strumieniem płynęły mi z oczu, całowałem zimne kamienie.
Było to głupie, dziecinne, ale jak czyste, jak piękne zarazem!
Kokietka bawiła się mną jak dzieckiem, obdarzając konfiturami, a ja z radości, ze zbytku uczucia... płakałem!
Dziś już tyle minęło od tych chwil, tyle razy to dziwaczne rozdrażnienie nerwów, które ludzie zwą miłością, ogarniało mnie całego; a przecież... przecież te łzy stoją mi ciągle w pamięci i z uśmie-