chem zwracam się ku temu chłopięcemu wspomnieniu, ale nie z uśmiechem ironji i sarkazmu.
Nie! ja poprostu żałuję, że teraz tak kochać nie umiem.
Muszka niewiele potrzebowała zachodu, aby ze mnie uczynić szaleńca, i jeden jej uśmiech, skinienie głowy, szelest jej sukni, woń perfum upajały mnie i odbierały spokój na dnie i noce całe.
Żyłem rozgorączkowany, z głową wiecznie płonącą, ciągle drżący, z gardłem ściśniętem, z oczyma łez pełnemi.
Ona najdokładniej wiedziała, co się ze mną działo. Obserwowała mnie często godzinami całemi, wpół leżąc na fotelu, owinięta w białe jedwabie. Czasem prawie z okrucieństwem ciągnęła ze mnie indagację co do stanu mego serca, uśmiechając się przytem w nieokreślony sposób.
Zmieszanie moje i rozpaczliwe wysiłki, aby wybrnąć z tej matni, bawiły ją serdecznie. Ze zmiennością kameleona stawała się znów słodką i dobrą, a zmiana ta przychodziła nagle, bez żadnego widocznego powodu. Przestawała się uśmiechać, patrzyła tylko na mnie z poza wpół przymkniętych powiek, a szafir jej oczu ciemniał pośród złotawej frendzli rzęs.
Mnie wzrok ten wprowadzał w stan nadzwyczajny — dreszcz przebiegał po mnie w okolicy
Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/148
Ta strona została skorygowana.