serca... przytomność odbiegała, byłem bliski zemdlenia.
Ale ona siedziała ciągle nieporuszona, biała, piękna, jakby uosobienie kobiecego wdzięku; ciemne liście roślin tworzyły koronę nad jej głową, a promienie słońca, przedzierające się przez szyby, rozścielały się na podłodze nakształt złotem przetykanego kobierca.
Gorąco i duszno było mi wtedy, a przecież te chwile były później przedmiotem mych nocnych rozmyślań i marzeń.
Męża Muszki nienawidziłem teraz z całej głębi duszy.
Ten wielki, łysy mężczyzna, którego dawniej uwielbiałem za wspaniały wzrost i imponujący apetyt, wydawał mi się teraz tyranem mej omdlewającej kuzynki. Przy tej eterycznej istocie, tak białej, delikatnej i wonnej, niezgrabny mąż miał pozór niedźwiedzia obok białej gołębicy.
W mej rozbujałej imaginacji stworzyłem sobie cały dramat, rozwiązaniem którego było właśnie małżeństwo z moim kuzynem.
Wyobrażałem sobie ją niewinną dziewczynką, w króciuchnej sukience, zaręczoną przemocą z tym łysym potworem, a później... później wleczoną w ślubnej sukni, z wiankiem mirtowym na skroni, przed ołtarz, gdzie czekał znienawidzony przez nią małżonek.
Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/149
Ta strona została skorygowana.