Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/153

Ta strona została skorygowana.

Sądziłem, że gniewa ją przerwanie jej spoczynku. Uczułem potrzebę wytłumaczenia się.
— Tyle much... — wybełkotałem — kuzynkę ugryźć mogły... wreszcie... mama kazała...
Jąkałem się, przestępując z nogi na nogę, ale ona przestała się uśmiechać, wzruszyła tylko pogardliwie ramionami i powstała nagle z fotela.
Zarysowała się przede mną smukła, wyniosła, przewyższając mnie nawet wzrostem o jakie ćwierć głowy.
— Nudny jesteś, Muniu! — wyrzekła wreszcie, przeciągając się jak odaliska — nudny i... śmieszny!
Wyrzekłszy te słowa, postąpiła majestatycznie naprzód i za chwilę znikła mi z przed oczu.
Pozostałem sam z głuchą rozpaczą w sercu.
Nudny i... śmieszny!
Ja, który chciałem się jej wydać jak uosobienie doskonałości, byłem nudny i... śmieszny. Dlaczego?
Cóż popełniłem tak śmiesznego, aby na tę nazwę zasłużyć? Wszakże dziś jeszcze przy śniadaniu, gdy wchodziła do jadalnej sali, pierwsze jej spojrzenie było dla mnie, a uścisk ręki, którym mnie obdarzyła, nie był ten, jakim się obdarza „śmiesznego“ człowieka.
Śmieszność tę więc popełniłem przed chwilą, ale w jaki sposób?