Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/155

Ta strona została skorygowana.

wstałem z podnóżka, zdawało mi się, że urosłem przynajmniej na pół łokcia.
I podniosłem się, umyślnie przesadzając przeciwności, marząc o pojedynkach, ucieczce i wspólnem pożyciu nad brzegami Tybru.
Byłem zdecydowany na wszystko, nawet na śmierć, byle tylko kochać... kochać... i być nawzajem kochanym.
Nie przypuszczałem wówczas, iż są kobiety, które, nie zadowalniając się miłością męża, rozrzucają na prawo i lewo uśmiechy, z któremi serce niewiele ma wspólnego. Cóż dziwnego! miałem lat siedemnaście!


∗                    ∗

Tego dnia przy obiedzie mój kuzyn rozpoczął nagle z moją matką rozmowę o kierunku mego wykształcenia. Siedziałem jak na mękach, słuchając, że mnie traktowano jeszcze jak małego chłopca, który szkół nie skończył, a nawet nie posiada kwalifikacji do ukończenia ich kiedykolwiek. Mama broniła mnie zawzięcie, ale kuzyn ze złośliwym uśmiechem twierdził, że nie przebrnę nigdy trudności matury.
— Tego rodzaju dzieci, jak twój Munio, nie lubią greki i łaciny, et vous allez voir, iż matura będzie dlań trudnym orzeszkiem do zgryzienia.
Mówiąc to, uśmiechał się ironicznie, patrząc