Powstałem wreszcie i pierwszym mym krokiem było podejście do lustra.
Wychowany wśród kobiet, miałem wiele kobiecości w sobie — nawet w nieszczęściu troszczyłem się jak one o zmianę, którą noc bezsenna wywołuje na ich twarzyczkach.
Po chwili siedziałem przed tualetą, obmyty ze śladu łez; zapach wód tualetowych unosił się w pokoju, a żelazko do przypiekania włosów grzało się do czerwoności na maszynce spirytusowej.
Ja sam zaś z dziwną zaciętością i uśmiechem złowieszczym powtarzałem, układając nerwowo swoje pilniczki, grzebyczki, szczoteczki:
— „Zakuta głowa!...“ poczekaj!... poczekaj!...
∗
∗ ∗ |
Tego dnia zeszedłem do śniadania punktualnie i uprzejmym uśmiechem powitałem kuzynów. Jakkolwiek ręce mi drżały tak silnie, że nie mogłem pochwycić szczypczykami cukru, udawałem o ile możności pewność siebie i wysoką dezinwolturę.
Usiadłem obok Muszki, nie mogąc wprawdzie przemóc na sobie spojrzenia jej prosto w oczy. Odpowiadałem na banalne jej słowa, rzucając ukradkiem na nią spojrzenia.