Rzecz dziwna! Wydała mi się dnia tego znacznie starsza. Dokoła oczów zarysowały się nieszczęśliwe zmarszczki, znane kobietom pod straszną nazwą pattes d‘oie (gęsie łapki). Cera jej twarzy miała liljowy odcień, piękny bezwątpienia w „Świecznikach chrześcijaństwa“, ale nie na miejscu na twarzy żyjącej istoty. Włosy, te urocze, jasne włosy, spalone żelazkiem, umiejętnie rozburzone, odkrywały gdzieniegdzie białą skórę, tworząc wcale niepowabną fryzurę. Wysoki kołnierz ponsowej matinée osłaniał starannie szyję, której zżółkły pasek odcinał się od liljowych policzków.
Z dziwną przyjemnością rozbierałem te braki, przemawiające na niekorzyść ideału. Im więcej ich odkrywałem, tem szczęśliwszym się czułem, znając swą wrażliwą naturę.
Byłem na drodze do uleczenia z tak źle przyjętej miłości — i jak chory na ból zębów czuje pewną rozkosz w chwili bolesnego wyrwania dokuczliwego zęba, tak i ja liczyłem kreseczki na twarzy mej kuzynki i dziwiłem się chudości rąk, które niedawno były dla mnie rękami anioła.
Kuzynka moja nie zmieniła względem mnie swego obejścia. Rzucała mi ciągle palące spojrzenia, palce jej, niby bezwiednie, szukały mej ręki. Mówiąc o wczorajszej wycieczce, uśmiechała się nawet, przechylając w tył głowę.
Ja czułem, jak się rumienię, jak policzki mi
Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/170
Ta strona została skorygowana.