Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/171

Ta strona została skorygowana.

płoną pod spojrzeniami mego kuzyna; znienawidziłem prawie Muszkę za ten dziwny rodzaj brawury, z jaką igrała, wspominając o wczorajszej wycieczce.
— Dziś pójdziemy także na poziomki — wyrzekła wreszcie z uśmiechem, — smakują mi te tylko, które sama zerwę.
Mówiła to wolno, bez cienia zmieszania w głosie.
— Jak chcesz — odparł mój kuzyn, — tylko dziś Zdzisiowie przyjeżdżają.
— A więc pójdziemy wszyscy razem. Jestem przekonaną, że Helenka także adoruje poziomki...
Wstaliśmy od stołu i szybko wymknąłem się do ogrodu.
Zwykle o tym czasie kuzynka odbywała długie konferencje z chórem panien służebnych; niekiedy i ja, jako niewinne dziecię, bywałem dopuszczany do buduaru mej ubóstwianej.
Naturalnie, że nawet wtedy Muszka miała liljowy odcień twarzy i peniuar z wysokim kołnierzem. Niemniej przeto wprowadzały mnie te chwile w rodzaj ekstazy i upojenia bez granic.
Dziś jednak, nie zwracając uwagi na dość dobitne znaki mej kuzynki, poszedłem do ogrodu, dumny ze swej stałości i niezwyciężonego męstwa.
W ogrodzie siedziałem długie godziny, napuszony, czerwony, z rękami założonemi na piersiach na wzór Napoleona I-go.