Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/191

Ta strona została skorygowana.
⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ 
⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ ⧄ 



Z najwyższem podziwieniem spojrzałam na stojące przede mną dziecko
Coś tak uroczego nie spotkałam jeszcze w życiu.
Trudno mi opisać wdzięk i piękność tej ośmioletniej dziewczynki, bosej, prawie nagiej, źle umytej, jeszcze gorzej uczesanej. Mimo nędzy i zaniedbania, dziecka tego nie można było nazwać inaczej, jak — zjawiskiem, tyle czaru miała w sobie jej drobna twarzyczka, tak cudny był niepokalany szafir jej oczów. Stała przede mną, założywszy brudne kształtne rączki na obnażoną dekę piersiową, która jej z pod podartego kaftanika wystawała. Była bardzo drobna i mała, musiała więc zadzierać wysoko główkę, aby mi spojrzeć w oczy. Maleńkie bose stopy zanurzyła w piasku, którego na dziedzińcu było poddostatkiem; pomiędzy tym piaskiem a jej króciuchną