— Moje dziecko — zaczęłam, — bardzo źle, że mówisz tak o rodzicach. Pan Bóg nakazał...
— Phi!... — przerwała mi pogardliwie Princessa. — Jak mamcia pije, to jest pijaczką, a jak tatko dawnego pana na kamfinie okradał, to jest złodziej. To, proszę pani, na to Święty Boże nie pomoże!
Logiczne to było dowodzenie, ani słowa. Zbiło mnie zupełnie z tropu. Milczałam długą chwilę, nie wiedząc, jak przemówić do tego dziwnego dziecka, które mnie coraz więcej zaciekawiać zaczynało.
— Czy chodzisz do szkoły? — zapytałam, zapalając lampę.
Princessa wzruszyła ramionami.
— Ta chodzę, ale nie codzień.
— Dlaczego?
— Bo... bosa jestem, a pani nie lubi bosych i zawsze się za to na mnie gniewa.
Umilkła chwilkę, ale potem zaraz sama zaczęła:
— Umiem czytać, pisać i tabliczkę mnożenia... E! umiałabym już więcej, gdybym miała trzewiki. Ale gdzie to u nas co mieć można! Mamcia strąbi się jak cztery dziewki, a tatuś wali ją potem, że pieniądze przechlała. Recht ma, bo to babie na zdrowie nie pójdzie. Ja z tatkiem zawsze trzymam, bo to jeszcze jaki taki człowiek... Kam-
Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/198
Ta strona została skorygowana.