dzieci śmieją się, że ołówków ani rączki nie mam... no, czasem człowieka rozpacz weźmie, jakby mnie djabli brali!
W oczach jej zabłysły łzy, i spłynąwszy po policzkach, zostawiły dwie lśniące brózdy. Dziwnie zmienne było usposobienie tego dziecka — płacz przychodził jej z łatwością wielką... śmiech już nie tyle.
Musiała więcej w życiu płakać, niż śmiać się.
Rozpacz jej miała w sobie komiczną stronę, bez zaprzeczenia. Ale odrzuciwszy tych „djabłów“ tego „człowieka“, którym się być mieniła, robiła na mnie smutne wrażenie, gdy tak skurczona na dywanie, drobna, chuda, znędzniała, opowiadała mi zwykłe swe troski i kłopoty.
Była tak słonecznie piękną, delikatną, zda się stworzoną do pieszczot i śmiechu, a mimo to chyliła drobne ramionka pod ciężarem przykrości, jakie odczuwała z dojrzałością przedwczesną.
Widocznie nędza nie hartuje i nie znieczula ludzi.
Na drugi dzień rano wybrałam się sama do Princessy w odwiedziny. Miałam dużo wolnego czasu, chciałam poznać i zbadać jeszcze bliżej moją nową znajomą.
Izdebka, zajmowana przez rodzinę stróża, składała się z kwadratowej przestrzeni, bardzo ciemnej, bo nieopatrzonej nawet małem okienkiem
Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/200
Ta strona została skorygowana.