Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/205

Ta strona została skorygowana.

Gdy rozwinęłam te gałgany, okazały się szczątkami koszuli kobiecej, strojnej w wstawki i koronki, poszewki, niemniej bogato przybrane prawdziwą walansjenką, i prześcieradła z niezmiernie cienkiego i delikatnego płótna.
Widocznie w chwili zamieszania chwytano co było pod ręką, bez wyboru, i owijano dziecko, aby czemprędzej wynieść z domu i w świat rzucić...
Batysty i koronki, zmaltretowane, poszarpane, wyprane w wioskowej strudze ręka prostej chłopki, zachowały przecież rzecz najgłówniejszą, bijącą w oczy, mówiącą wiele. Była to... mitra książęca!
Pod nią rozkładał się wspaniały monogram Dwie cyfry wiły się ze sobą wężowemi sploty. Cyfry te... zamilczeć muszę.
Dodam tylko, iż Kasiunia nosiła imię swej matki.
Mitrę tę, monogram ten, widziałam raz już w życiu.
Ozdabiała ona drzwiczki przepysznej karety. Przypomniałam sobie to odrazu.
Milczałam przecież, trzymając w ręku cienkie, zżółkłe szmaty, tę całą spuściznę, jaką matka zostawiła dziecku, rzucając je na pastwę losu i niedoli.
Tymczasem stróżka ciągnęła dalej szereg