— Stary mówił — dokończyła, — że djabli wiedzą, gdzie moja matka!
Katarynka wciąż grała znanego walca:
An der schönen, blauen Donau!
Pewnego dnia, powróciwszy z przechadzki, zastałam w kuchni Kasiunię, siedzącą na zydelku, z mnóstwem obszarpanych książek pod pachą. Tabliczka z nieodstępną gąbką i szyfrem dopełniała tego pakunku.
Gdy mię zobaczyła, wstała czemprędzej, i gubiąc po drodze książki, pobiegła za mną wewnątrz mieszkania.
— Ja mam do wielmożnej pani pokorną prośbę — mówiła jednym tchem: — ja już nie mogę chodzić do szkoły, bo mnie wyrzucili. Mamcia mi zgodziła nauczyciela, ale u nas to ciemno i nawet stołu niema. Kowbasiuk nie chce przychodzić, bo mówi, że nie ma na czem łokcia położyć. Wielmożna pani pozwoli mi do kuchni na lekcję, panna Karolka już się zgodziła, a ja tyko godzinkę z panem Kowbasiukiem poczytam i pójdę precz. Ja wielmożnej pani kuchni nie ukąszę!...
Mówiła niby pokornie, ale harda nuta drgała w jej głosie.
Czułam, że w razie odmowy zostanę obsypana gorzkiemi wyrzutami.
— Owszem, przyjdź — wyrzekłam, śmiejąc się, bo mnie bawiła ta harda dusza w tak ubo-
Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/211
Ta strona została skorygowana.