Zawahała się chwilkę.
— Tylko co? — nalegałam.
— Tak się należy!... — dokończyła, podnosząc dumnie głowę.
Widocznie stówa pijanej stróżki nie były grochem o ścianę.
Wrażliwe dziecko chwytało je i utwarzało sobie z nich wysokie pojęcie o swej wielkości i przewadze nad innymi ludźmi.
Rozpoczęły się więc lekcje pana Kowbasiuka i Princessy, lekcje, które mnie nieraz do łez rozśmieszały.
Pan Kowbasiuk był to chłopiec czternastoletni, kość z kości Rusin, o olbrzymiej, czarnej czuprynie, która zdaleka zdawała się tworzyć wysoką czerkieską czapkę. Za lekcje, udzielane Princessie, brał guldena miesięcznie. Obowiązki swe wypełniał sumiennie, ucząc Kasię dosłownie całego elementarza i czytając z nią po całych godzinach jedną i tę samą bajkę. Princessa dość cierpliwie poddawała się tej operacji, krępowana widocznie obecnością Karolki. Niedługo jednak trwała ta pozorna zgoda. Kasiunia nie uznawała metody pana Kowbasiuka. Od czasu do czasu słyszałam wykrzykniki wcale niedwuznaczne tak uczennicy jak nauczyciela. Nakoniec, pewnego południa, wpadła nagle do mego pokoju, czerwona, z poszarpaną bluzką, z włosami w nieładzie.
Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/213
Ta strona została skorygowana.