poradzić nie może, usuwa się — i wtedy następuje w niej przemiana, o której wspomniałam przed chwilą. Staje się złą, niedowierzającą, mściwą; wabi, aby odepchnąć; popełnia nielogiczne okrucieństwa, karząc za cudze winy najniewinniejszych pod słońcem, lub płacze, spazmuje, chudnie, pudruje się do chwili, w której nagle ubiera się z największą kokieterją i wesoła, uśmiechnięta, zjawia się wśród świata, pytając prawie szeroko rozwartemi oczyma:
— „Co się stało? Dlaczego tak na mnie patrzycie?“
Z całą swobodą wita szczęśliwą rywalkę, z uśmiechem podaje rękę człowiekowi, za którym przed tygodniem wydzierała sobie całe pęki włosów, i prędko zaciera niekorzystne wrażenie, jakie wskutek swego braku taktu zrobić mogła. „Ona“ czasem zwycięża i na czas jakiś przykuwa powtórnie ulatującego ptaszka. Mówię „na czas jakiś“, i mam rację. „Ona“ nigdy nie zapomni uczynionej zniewagi, nie przez podrażnioną próżność, gdyż uśmiechów szyderczych nigdy nie bierze w rachubę, ale ten ból serdeczny nie może jej wyjść z pamięci. Czuje go ciągle, pali on, jak rana niezabliźniona, dlatego sama się odsuwa i odchodzi, pozostawiając swobodę człowiekowi, który lekkomyślnością swoją udręczył ją tak bardzo.
Czasem „ona“ w fazie takiej rozpaczy rzuca
Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/22
Ta strona została skorygowana.