rzadko przystępną, a nie pocałowała mnie w rękę nigdy. Gdy obdarzyłam ją czemkolwiek, mówiła krótko jeden tylko wyraz:
— Dziękuję!
Nie było to wszakże podziękowanie, żadnego tonu wdzięczności w jej głosie nie było. Muzyka działała na nią zbawiennie, kołysała jej nerwy, od szalonej złości powstrzymywała. Skurczona przy moich nogach, słuchała, a często wybuchała nagle spazmatycznym płaczem. Na moje zapytanie odpowiadała zwykle:
— Ot, płaczę, bo mnie coś w gardle dusi, kiedy takie granie posłyszę. Pani nawet nie wie, jak mi wtedy smutno...
Smutno jej było!
Cóż dziwnego, że sierocie tej łzy do oczów biegły, gdy tęskną piosenkę posłyszała. Wszystkie wrodzone pragnienia, całą tęsknotę do innego życia, z którą na świat przyszła, bezwiedną rozpacz za niedościgłym a należnym jej dostatkiem, wszystko zamykała w jednem słowie:
— Smutno mi!
Nie wiedziała, dlaczego jej było smutno, ta biedna Princessa, której białe, wątle ciało domagało się cienkich tkanin, a uboga krew zdrowego odżywienia. Dusza zaś jej, ta uosobiona namiętność, pełna dziwacznych błysków złego i dobrego, buntowała się chwilami, wybuchając rozpaczą,
Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/220
Ta strona została skorygowana.