się w przestrzeń, i — mówiąc słowami Dumasa — chęć brała postukać palcem w tę nieruchomą głowę, aby się przekonać, czy nie jest z drzewa. Napróżno siliłam się wtedy wyrwać ją z tego osłupienia, — nie odpowiadała mi wcale. Gdy usiłowania moje ją zmęczyły, — wzruszając ramionami, wychodziła z pokoju, pozostawiając mnie pośród książek i zeszytów. Ze swych lat dziecinnych wyniosła wiarę w fatalizm, którą chłopi określają słowami „tak sądzono“. Gdy chciałam ją przekonać, że przy dobrej woli może się pozbyć wad i nałogów, odpowiadała mi z niewysłowioną pewnością siebie:
— Phi!... bo to prawda! W katechiźmie jak wół napisano, że Pan Bóg wszystko od wieków przewidział i urządził. Już ja ta nic nie wskóram. Będzie, jak być ma...
Tegoż samego dnia nad wieczorem zauważyłam, że Princessa rozmawiała długo na ulicy z jakąś podżyłą kobietą, dość strojnie ubraną.
Wymalowana twarz i jaskrawy strój źle świadczyły o tej osobie. Gdy zapytałam Kasiunię o temat jej rozmowy z tą jejmością, spojrzała chmurnie, mówiąc:
— Co ci do tego!
Po chwili przecież przyszła, przynosząc mi srebrnego guldena, i prosiła o schowanie tego skarbu w szufladkę od tualetki.
Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/230
Ta strona została skorygowana.