Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/237

Ta strona została skorygowana.

bywa tam wysoko, nad gwiazdami, owinięty w błękity nieba. Wolałam jej zostawić tę poezję dziecięcą, pełną wdzięku i prostoty.
Ucząc się przez ten czas pilnie katechizmu, zapamiętała, że dusza opuszcza ciało ludzkie z chwilą śmierci i idzie do Boga.
— A kiedy umrę — zapytała, odgarniając włosy, — pójdę także tam, pomiędzy gwiazdy?
— Zapewne — odparłam, dotknięta niemile temi słowami o śmierci, wychodzącemi z ust świeżych, młodych, pełnych życia.
— Czy i pijaczki przyjdą tam także?
— Jeśli się poprawią, zapewne.
— A złodzieje?
— Tak samo!
— To dobrze... i mamusia i tatuś znów będą ze mną. A ty przyjdziesz także?
— Nie wiem, moje dziecko! — odparłam po chwili milczenia.
— Proszę cię, przyjdź, będziemy znów się uczyć. Ja już będę zawsze taka grzeczna jak teraz, nie zrobię ci przykrości... Wiesz, chciałam tego policaja, co mi dał wtedy przez łeb, pod tremaj (tramwaj) wtrącić... Byłby ręce i nogi połamał... Ja mała, wiem, ale jak tremaj byłby przejeżdżał, ja pchnęłabym go z tyłu. Musiałby paść... Teraz już tego nie zrobię!
Pochyliła głowę, zamknęła senne oczy.