Kasia, wymyta, uczesana, ubierała się w kuchence, starając się nie wszczynać nieuniknionych zwykle sprzeczek z Karolką, która par force przygładzała jej włosy, utrzymując, że z „rozczochranym łbem ludzie na procesję nie chodzą, bo to grzych...“
Nareszcie stanęła przede mną Princessa i mimowoli wyrwało się z ust moich słowo podziwienia.
Skromna muślinowa sukienka nabierała na tej uroczej istotce wdzięku najdroższego stroju Ubranie króciutkie odsłaniało jej proste, kształtne nogi prawie aż do kolan, jeszcze dziecinne, a przecież już kobiece — tak czysto zarysowane były ich kontury. Przezroczysty welon zasłaniał całą twarzyczkę, która z poza białej iluzji występowała dziwnie urocza, anielska niemal. Wieniec z białych róż dopełniał jej stroju, podniesionego niezmierną rasową dystynkcją dziewczynki. Rasa ta uwidoczniła się jeszcze więcej przy odpowiedniej oprawie. Nadzwyczajna delikatność cery i rysów nadawała się wybornie do przejrzystej iluzji i muślinów.
Śliczną była nad wyraz wszelki.
Mamusia pijaczka, na cześć uroczystego święta spita od samego rana, płakała rzewnie nad pięknością swej wychowanki i proponowała mi z kuchui, abym pożyczyła Princessie jakiego „fechera“, bo
Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/241
Ta strona została skorygowana.