według jej słów „każda pani do takich sukien nosi fecher w ręku“.
Fecher znaczył — wachlarz.
Odmówiłam stanowczo, na co stróżka, zaklnąwszy pod nosem, wytoczyła się z kuchni, a ja udzieliłam Princessie kilku moralnych nauk i sposobów przyzwoitego zachowania się pomiędzy ludźmi.
Stała przede mną dziwnie pokorna i miła. Oczy, przysłonięte rzęsami, patrzyły spokojnie, prawie smutno przed siebie. Ręce miała splecione jak u aniołków, otaczających Madonnę.
Usteczka jej drżały z powstrzymywanego wzruszenia, widocznie cały ten strój, śpiew, który płynął w powietrzu, tysiące ludzi, te chorągwie, wiejące pod oknem, oddziaływały na jej wyobraźnię. Gdy odchodziła, zwróciła się jeszcze ode drzwi i z niebywałą w niej łagodnością szepnęła stłumionym głosem:
— Niech Bóg wielmożnej pani zapłaci!
Gdy zniknęła, miałam ochotę zawołać ją i nie puszczać w ten tłum rozfanatyzowany, zdenerwowany upałem i dzikim głosem dzwonków. Tysiące światełek chwiało się żółtawym blaskiem, drżąc w niepewnych rękach kumoszek. Światełka te zbliżały się bezustannie do iluzjowych welonów lub powiewnych wstążek. Płomień ślizgał się po lekkich tkaninach jakby bawiąca się tanecznica.
Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/242
Ta strona została skorygowana.