jednem słowem nie zburzył tak kunsztownie wzniesionej budowy.
To, co ludzie zdziałali dobrego, całe skarby wiedzy wlewałem przez to uszko, które otwierało się przede mną chciwie, drżące, pełne chęci poznania niezrozumiałych słów, zbyt zawiłych zapytań lub tych szmerów tajemnych, jakiemi natura przemawiać zwykła.
Starania moje odnosiły skutek.
Dziewczynka moja rosła piękna, czysta, wśród mętów świata nieskalana, — o spojrzeniu jasnem, pogodnem, uśmiechu niewinnym, serduszku tylko dla dobrych wrażeń przystępnem. Próżności nie miała żadnej. Ubrana skromnie, biegała, napełniając cały dom wrzawą swych lat dwunastu. Wzbudzała ogólne uwielbienie, nie wiedząc o tem. Gdy promienna pięknością zwróciła czyją uwagę, posyłała mu uśmiech za zapłatę zdziwionego wejrzenia. Mówiła wtedy:
— Patrz, mój przyjacielu! ten człowiek musi być bardzo dobry, kiedy na mnie tak mile spogląda.
Nazywała mnie swym „przyjacielem“ i siadała często na mych kolanach, kołysząc się jak małe dziecko. Czasem obejmowała mnie za szyję i prosiła, abym jej powiedział coś „rozumnego“.
Nachylała ku mnie swe uszko i słuchała w milczeniu słów moich. Byłem wtedy nad wyraz szczęśliwy. Mówiłem długo i gorąco. Uszko,
Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/252
Ta strona została skorygowana.