oczami świat uczuć i słodkich obowiązków. Dłużej wahać się nie mogę dla niej i dla siebie...
Nagle, wyszedłszy z za gęstwiny drzew, staję olśniony pięknością widoku, jaki mam przed sobą.
Wielka, gładka tafla wody, ujęta w zielone brzegi, srebrzy się jasnemi smugami, jakie pozostawia po sobie pływające koło brzegów ptactwo. Płaczące wierzby maczają swe gałązki, przysiadłszy małemi grupami dokoła stawu. Poza wodą wioska bieli się na tle ciemnego boru, wznoszącego się jak liściasty wał szumiący, pełen tajemnic, które w swem wnętrzu mieści.
Ponad tem niebo czyste, lazurowe, pogodne, jak przyszłość, którą sobie wymarzyłem i która mi się słusznie należy. Nad brzegiem stawu bieli się postać dziewczęca.
To ona!
Biegnę ku niej. Za chwilę jestem koło mej dziewczynki, jeszcze piękniejszej wśród tej przyrody, wśród tej zieleni i błękitnych niezabudek. Ona wita mnie z radością, ale z pewnem pomieszaniem. Kąpała się przed chwilą, bo włosy w nieładzie spadają jej na ramiona, zakrywając uszka i szyję. Jest jednak tak uroczą, piękną jak rusałka z bajki. Tęsknota, obawa utraty, wreszcie miłość moja dodają mi sił. I wśród tej ciszy, tego słonecznego piękna, jakie mnie otacza, po-
Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/259
Ta strona została skorygowana.