Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/266

Ta strona została skorygowana.

powszedni. On w pocie czoła pracował dniami i nocami całemi, ona z miłą bezczelnością pieniądze te włóczyła z szelestem jedwabnych sukien lub w delikatnych obłoczkach koronek. Była przecież „kobietą“ — to jest istotą, złożoną z różowego ciała i kilku drobnych kosteczek. Zapewne dla tej delikatnej budowy ramion nie mogła dzielić wspólnie pracy z człowiekiem odmiennych form i muskularniejszych członków. Udawała wprawwdzie, że się zajmuje „domem“, ale zajęcia to bardzo ograniczone. Wieczorem, z miną zdetronizowanej królowej, robiła rachunek, kreśląc niedbale cyfry, krzywo, nieregularnie, a potem z niezwykłą przebiegłością udawała, że dodaje te hieroglify, których sama odcyfrować nie mogła. Płaczliwym tonem wydawała dyspozycje na dzień jutrzejszy. Mówiąc: „śmietanki jak zwykle“ — nanadawała swemu głosowi intonację, z jaką Ofelja przemawiała w chwili obłąkania: „Dla ciebie piołun, królowo!...“
Zdawało się jej, że jest lilją, złamaną przedwcześnie, — topolą, w którą ugodził piorun i rozdarł ją na dwoje, słowem — istotą wyższą, pognębioną na niziny, znękaną nad wyraz wszelki.
Po całych dniach pochłaniała angielskie romanse, zalewające falami dodatki pism tygodniowych. Cierpiała z miss Heleną, lord Rossbeery