jeszcze mąż nie zapytał się, po czemu funt polędwicy?
I w swej ciasnej główce, pełnej żądzy występku, stawiała całe szeregi urojonych zarzutów przeciw człowiekowi, który wziął ją, ubogą dziewczynę, pod swój dach wprowadził i miłością i względnym dostatkiem otoczył. Nie doznała nigdy braku, często miała nawet zbytek — i w głębi duszy oceniała to dobrze. Ale teraz przyszła na nią chwila szału, jakaś dzika chęć zboczenia z prawej drogi, po której dotąd kroczyła. Dlatego to, pełna niezdrowego zadowolenia, powiedziała owo straszne, choć napozór nic nieznaczące słówko — „tak“, obowiązujące ją do przyjścia o oznaczonej porze do... mieszkania Adolfa.
I tu rozegzaltowana wyobraźnia grała wielką rolę. Klara chciała użyć wszelkich wrażeń, przywiązanych do pierwszej schadzki. Chciała wejść, okryta ciemną zasłoną, do mieszkania mężczyzny, drżąc z trwogi, oglądając się co chwila, czy nie jest śledzoną. Była to jakaś fantazja dziecinna, jakieś igranie z płomieniem świecy, bez względu na ból, jaki ten płomień może nieostrożnej rączce sprawić. Z bijącem sercem przygotowywała się do tej wyprawy. Sprawiła sobie szal koronkowy, długi, czysto jedwabny, aby we wszystkiem przypominać lady Brascomby.
Ponieważ włosy fikcyjnej bohaterki woniały
Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/277
Ta strona została skorygowana.