Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/288

Ta strona została skorygowana.

Klara jednak nie czuła tego wszystkiego. Widziała rzeczy nowe, niespotykane dotąd nigdzie — i nagromadzenie tych rzeczy w tak ciasnej przestrzeni imponowało jej niezmiernie. S r Ravert musiał mieszkać w takim pokoju, a lady Brascomby siadała zapewne w takim błękitnym foteliku, który tak uprzejmie wyciąga do Klary swe lśniące atłasem ramiona.
Fotel stał przy biurku, zarzuconem całemi stosami książek i papierów. Dokoła marmurowego kałamarza czerniły się fotografje kobiece rozmaitych rozmiarów, oprawne w oksydowane, pięknie wyrobione ramki.
Klara zbliża się do biurka. Długą chwilę patrzy na fotografje, — w jednej z ramek poznaje twarz swoją i mimowoli robi się jej niezmiernie przykro. Nie jest tu sama jedna, dokoła niej śmieją się rozmaite twarze kobiece, jest ich kilkanaście. Niektóre mają dziwny wyraz oczów i mocno obnażone gorsy. Te mają podpis „Levy“, dowodzący pochodzenia z wiedeńskich atéliers fotograficznych. Klara mimowoli wyciąga rękę i chce cofnąć swój wizerunek z pomiędzy tego tłumu kobiet, zaludniającego półki biurka. Wie, że Adolf miał już nie jedną przygodę miłosną, ale pocóż ją pomieszał z temi istotami, pełnemi szablonowych uśmiechów i moralności tak ela-