niem“, wiodącem do ołtarza, lub odwodzącem od niego. Kokietka ograniczona jest śmieszną, a czasem staje się nieznośną, nie umiejąc wyzyskać odpowiedniej chwili.
„Ona“ — umiejąca używać półświateł, półcieniów, półuśmiechów, półspojrzeń, półsłówek, jest czemś dziwnie pociągającem, tak jak ten kwiat, którego nie widzimy, a woń nas drażni i upaja. Taka „ona“ przykuwa nierozerwalnemi węzły nie serce, lecz fantazję mężczyzny. Przejdą lata, wiele innych kobiet przesunie się pomiędzy tymi dwojgiem, a „ona“ wiecznie stać będzie przed nim z całym urokiem kobiecości i ciągnąć wspomnieniem ku sobie. Silniejsze to węzły, niż przysięgi, składane u stóp ołtarza! Gdyby żony to wiedziały i chciały zrozumieć, czem przykuć można niestałe stworzenie, „mężczyzną“ nazwane!... Ale, na nieszczęście, „ona“ zamężna ekspensuje tyle kokieterji za domem — na balach, rautach, gonitwach, kursach, spacerach, a nawet w kościołach, że wraca do domu znużona, pragnąc spoczynku po tej ciężkiej pracy. Mężczyzna zaś chce bezustannie kąpać się w kokieterji kobiecej, na którą tak narzeka; nie znajdując jej w domu, śpieszy szukać jej po manowcach i stąd wytwarza się tak zwana „zaniedbana żona“ — łup dla seduktorów, próżniaków salonowych, wnoszących do rodziny niepokój, a często zniszczenie.
Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/29
Ta strona została skorygowana.