motnem mieszkanku w Wigilję Bożego Narodzenia. Dla Klary ten dzień bywał zawsze wesołym. Mąż, rodzina, znajomi wszyscy przynosili jej podarki, a wieczorem gwarno było w ich szczupłym domku. Pani R. przed ucieczką swoją miała tak samo serdeczne ciepło dokoła siebie, — poszedłszy jednak za kochankiem, na gwiazdkę miała tylko... łzy. Więc występna miłość szczęścia nie daje?...
Klara febrycznie przerzuciła kilka innych listów. Były to kartki, przesiąkłe tęsknotą i łzami i stopniowo wzrastającą boleścią opuszczonej kobiety, widzącej już jasno swe położenie.
„Opuściłeś mnie! — wołała — opuściłeś... czuję to, pomimo listów, któremi pragniesz uspokoić boleść moją. Dobrze mi tak... zasłużyłam na karę, jaka mnie spotyka. Szalona! potargałam niebacznie krępujące mnie więzy... Wzamian za wstyd i hańbę, jaką ściągnęłam na dom i nazwisko, które noszę, dałeś mi ból i opuszczenie. Sprawiedliwa to kara, a przecież ciężka do przeniesienia. Niechże więc tak będzie... Zapomnij, że istnieję... kiedyś, gdy czas nadejdzie, dam ci znać o sobie“.
Więc w ten sposób płacił Adolf za bezgraniczne przywiązanie, jakiem darzyła go ta kobieta? On torował sobie drogę do karjery dyplomatycznej i, bywając w świecie, zachwycał strojne damy niezrównanym chłodem i spokojem, wyrytym na jego posągowo pięknej twarzy. Wyrwał panią R. z jej
Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/307
Ta strona została skorygowana.