Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/324

Ta strona została skorygowana.

Och! raz myślano, że już umiera, — usteczka zsiniały, błękitne oczy mgłą zaszły...
Jemu zdawało się, że świat cały kirem się obleka, że słońce na niebie gaśnie.
A przecież wyzdrowiała i w tygodni kilka, uśmiechnięta, stroiła lalki, bawiąc się w „salon“ pod jego biurkiem.
On pisał, schylony, zaglądając od czasu do czasu pod biurko.
Widział tam jasną główkę swego dziecka i słyszał, jak dawała nauki swoim lalkom za wielomówstwo i plotki.
I oto znów paczka papierów, związana szeroką różową wstążką.
To cały zbiór powinszowań, zaczynający się od olbrzymich arkuszy, strojnych w jaskrawe bukiety, aż do małej welinowej kartki, zakreślonej wprawnem pismem dobrze wychowanej panienki.
I wszystkie te powinszowania, czy to zaczynające się od słów: „Drogi tatusiu“, czy „Drogi ojcze“ — stanowią niemal historję tych lat kilkunastu, spędzonych wśród ścian jednego i tego samego mieszkania, w otoczeniu tych samych mebli i sprzętów. Historja to biednych rodzin urzędników, czerpiących w domu siły, potrzebne do walki o chleb powszedni.
W szufladzie leżą jeszcze cenzurki pensyjne, nagrody, listy pochwalne, pantofelek do zegarka,