Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/335

Ta strona została skorygowana.

mi dni, przebytych wśród pracy, niedostatku i krótkotrwałych miłostek. Kobiety pozdejmowały kapelusze, chłodząc zmęczone czoła w wieczornej świeżości, i blade, zmęczone od ciężkiej pracy przy popsutych maszynach, siedzą z bezmyślnemi niemal spojrzeniami.
Mężczyźni, więcej ożywieni, rozpostarci szeroko pośród nieporządku fajansowych talerzy, porozstawianych w nieładzie, mówią dużo i głośno, tworząc w ten sposób gwar, właściwy tylko drugorzędnym restauracjom. Pomiędzy stołami uwijali się kelnerzy o impertynenckim wyrazie twarzy i, przeciągając na ostatniej głosce „zaraz!“, starali się uprzyjemnić gościom zbyt długie oczekiwanie na zamówione potrawy.
Ciemne liście kasztanów tworzyły rodzaj dachu ponad głowami tych ludzi, którzy przy kuflu piwa starali się wmówić w siebie i w swoich, że przybyli tu, aby rozerwać się trochę. Przez szpary drzew przeglądało przeczyste niebo, wysrebrzone gwiazdami, jasne, pogodne, pełne niewzruszonej powagi. Akacje wstrząsały cienkie gałązki, a po liściach dzikiego wina, czepiającego się wzdłuż murów, okalających ogródek, przebiegał dreszcz, właściwy tylko cieniom nocy. Na oświetlonej estradzie kilkunastu muzykantów przygotowywało instrumenty do wykonania nowego „kawałka“ — ku wielkiej uciesze dzieci, oblegających estradę. Za