Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/342

Ta strona została skorygowana.

pracy, chłopak przywlókł się do sklepu jubilera i wychudłą ręką złożył na eleganckim kontuarze żądaną sumę. Wzamian dostał pudełeczko, w którego wnętrzu na szafirowej aksamitnej podkładce błyszczała złota bransoletka, uśmiechając się niezdrowym, żółtawym blaskiem. Grzeczny subjekt zapytał, czy „wielmożny pan nie życzy sobie bransoletki masyw, która jest znacznie droższa, ale daleko polityczniejsza“. „Wielmożny pan“ zapiął z pośpiechem swój wytarty surdut i, zapewniwszy, że właśnie życzono sobie takiej bransoletki, jaką trzyma w ręku, wyszedł, namyślając się, jaka to bransoletka może być „polityczniejsza“.
Wieczorem wymknął się ze swej nory i pośpieszył na scenę, szukając solenizantki. Stała przy otworze kurtyny i z dziwną dokładnością wymieniała nazwiska dam, zajmujących parterowe loże. Była bardzo ładna w swym bretońskim kostjumie, ze zgrabnym czepeczkiem na ciemnych, kręconych włoskach.
Widząc zbliżającego się suflera, odbiegła od kurtyny i, zostawiając swe towarzyszki, pociągnęła chłopca w kącik, utworzony przez zestawienie dwóch przystawek. On był bardzo wzruszony, ze ściśniętą piersią wyjąkał kilka słów, które miały stanowić życzenia szczęścia, i niepewną ręką podawał jej safjanowe pudełeczko, które ona pochwyciła z po-