To stary posługacz szpitalny, znużony snem, zasnął twardo, upadłszy na podłogę.
Wtedy siostra Kaliksta podniosła się i zbliżyła do chorego.
Chłodząc ręce o marmurową kulę, którą z sobą przyniosła, stanęła u wezgłowia.
Troskliwie poprawiła poduszki i jednę dłoń położyła na rozpalonych skroniach nieprzytomnego człowieka.
Pod chłodnem dotknięciem miękkiej dłoni chory uspokoił się cokolwiek. Umilkł, przerywając bezustanne bredzenie, które mimowoli wyrywało się z ust jego.
Chwilami tylko wstrząsał się cały, szepcąc:
— To głód!... to śmierć!...
Siostra Kaliksta zwilżyła usta nieszczęśliwego chłodzącym napojem.
— I to śmierć! — szeptał nędzarz, kurcząc się konwulsyjnie.
— Skoro się zbliżysz jeszcze... — zaczął znowu, wyciągając rękę — zaduszę cię!... Ty bezlitośna!
I suchemi, drżącemi palcami wykonywał ruch, odpowiedni słowom.
Poczem ręka opadła bezwładna i chory zdawał się zapadać w stan półsenny.
Siostra Kaliksta stała ciągle przy łóżku, zmieniając dłonie, któremi chłodziła czoło chorego. Jej wysoka postać rysowała się w bladem świetle
Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/361
Ta strona została skorygowana.