Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/369

Ta strona została skorygowana.

On tymczasem z podwójną wściekłością zwrócił się ku niej, starając się z rąk jej uwolnić.
Słabe światełko dogasającej lampki oświecało tę straszną scenę, rzucając chwilowe błyski na wykrzywioną twarz szaleńca i krwią oblane, ale anielskim wyrazem rozjaśnione oblicze zakonnicy.
Wielki, niekształtny czepiec, zmięty i porwany, spadł na ziemię, a jasne krótko ostrzyżone włosy otaczały głowę kobiety jakby złotą aureolą.
Walka trwała krótko.
Siostra Kaliksta dwukrotnie upadła z jękiem na podłogę, odepchnięta z nadludzką siłą, i dwukrotnie podniosła się, czepiając się rozpaczliwym wysiłkiem rąk i odzieży szaleńca.
— Ach! przeklęta! — zawołał wreszcie chory — więc chcesz mnie zgubić!... dobrze, więc uciekajmy razem!
I pochwycił osłabioną kobietę w ramiona.
— No! idź ty pierwsza!... ja za tobą!
Przechylił się jeszcze i rzucił okiem w ciemną przestrzeń.
— Nikt cię nie zobaczy!... leć tylko szybko!...
Siostra Kaliksta instynktownie poczęła się bronić przed śmiercią.
Ale napróżno!
Chory, któremu gorączka sił chwilowo dodawała, podniósł ją i z całą mocą cisnął w przepaść.