i pilnie wpatrywali się w białe firaneczki, poza któremi kręciły się jasnowłose lub ciemne główki.
Panienki uchyliły firaneczki — studenci posłali cały grad zabójczych spojrzeń.
Na drugi dzień zasypali okna pensji deszczem fjołków i jaśminu.
Panienki, uszczęśliwione, nie zrobiły dnia tego zwykłego alarmu o kompot ze śliwek, który bywał w innych okolicznościach powodem buntu całej pensji.
Powoli sytuacja się wyjaśniła.
Studenci, znudzeni, cofnęli się ze stanowiska; pozostał tylko jeden wytrwały, kierujący swe uczucia ku... Malci
Dziewczątko jak muszka na lep dało się złapać w zastawione siatki. Student był ładnym chłopcem, mającym najwyżej sześnaście lat, jasne kręcone włosy i błękitny krawat.
Od tej chwili Malcia zaczęła nosić błękitne wstążki u warkoczów i długie lejce, spadające z pod kołnierzyka. Nazywało się to kokieteryjnie: „Suivez moi!“
Niewinny ten romansik trwał kilka letnich tygodni. Zamieniano spojrzenia, uśmieszki, zwracano się profilem, en face, posyłano sobie nieme wyznania na promieniach słońca, które jasno świeciło, śmiejąc się z tej miłości dziecięcej, nieśmiałej, zarumienionej jak zorza poranna.
Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/379
Ta strona została skorygowana.