zostania doktorem, prawnikiem, weterynarzem, nie pozwala ci stać na katedrze i chlubić się wspaniałością gabinetu, ale za to na czoło twe marmurowe, na czoło Afrodyty kładzie jakiś nimb, jasność, świętość nieledwie. I wyrokiem tym wtrącona, znajdujesz się nagle w ciszy domowego ogniska, przy którem królujesz niepodzielnie, uśmiechnięta, różowa od mężowskich pocałunków, od pieszczot twej córki! Czy czujesz się pokrzywdzoną? — powiedz! Czy część twa nie wspanialsza, nie bogatsza, nie rozkoszniejsza? Ty przedewszystkiem należysz do rodziny, do męża... do twego dziecka. I od nich to, od twych ukochanych, odrywać się masz, porzucać ich bez opieki, bez twego uśmiechu, aby biec bronić złodzieja, który ukradł kawałek płotu, lub puszczać krew chorej krowie? Nie z zamiłowania to robić będziesz, — jedynie dla bytu, dla... pieniędzy. Ależ, na Boga! mąż twój lepiej rzecz taką wykona. Adam miał uprawiać rolę w pocie czoła. A natomiast czyż mąż twój potrafi wystudzić i przecedzić rumianek, który właśnie dziecko twoje wypić potrzebuje?
Nie gniewaj się, nie marszcz czoła! ja na kwestję emancypacji zapatruję się po swojemu, zdrowo, trzeźwo, realistycznie.
Odpowiesz mi na to: „ależ ja znajdę czas na zajęcie się domem, mężem, dzieckiem.“
Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/394
Ta strona została skorygowana.