Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/402

Ta strona została skorygowana.

szpitalne po największej części są przed nią zamknięte, choroby płci przeciwnej okryte zasłoną tajemnicy...
A przecież, zdaje mi się profance, że lekarz, aby mógł leczyć, musi znać dolegliwości obu płci bez wyjątku.
Odpowiesz mi: „znać je mogą w teorji...“
Piękne słowo, niema co mówić! Czy ty wiesz, ufryzowana Eskulapko, co to jest medycyna w teorji? To ładna księga i okazy z papier-maché. Ale praktyka uczy wszystkiego. Bo choć ci w prosektorjum pokazali, że człowiek miewa tu żyłkę, tu gruczołek, a tu kosteczkę, znajdziesz tysiące żywych ludzi, którzy mają o cal dalej tę kosteczkę, gruczołek lub żyłeczkę...
Paf!... cały twój człowiek z papier-maché okazuje się oszustem, a twoja teorja bańką mydlaną. Praktyka! praktyka! to wielkie słowo! Teorja — to krucha podstawa! Na żywych okazach mężczyźni-lekarze kończą swe studja, a siwy lekarz budzi w nas wielkie zaufanie.
Dlaczego?
Bo ma za sobą długie lata... praktyki!
Zresztą jest jeszcze jeden punkt ważny, którym chcesz mnie pobić jak wielką maczugą:
Kobiety nie mają zaufania do mężczyzn-lekarzy, przed drugą kobietą wyjawią swe dolegliwości chętniej i otwarciej.