W trakcie tego paroksyzmu ucina zwykle włosy i kupuje nadzwyczajne biurko. Staje się literatką, filozofką i poetką.
Jeśli ubiera się dobrze i pomimo atramentu zachowuje wdzięk kobiecy, przebacza się jej nieszkodliwą chorobę; jeśli suknie jej cofają się co do mody, a forma ich przybiera zastraszający krój, zbliżający się luźnością fałdów do paltotów męskich, jeśli „ona“, dotknięta tą manją, zaczyna przybierać ton profesora i jego śpiczaste kształty, jeśli w jej alkowie nie płonie błękitnawe światełko lampy, przy której zwykle śpią rzeczywiste „one“ — och! wtedy uciekaj pan czemprędzej. To nie jest kobieta, to mieszaniec, zatracający dobrowolnie najpiękniejszy dar nieba — tę nieświadomość kobiecą, tak miłą dla mężczyzny, gdy drobna, kształtna główka nachyla się w pokorze przed jego wyższością umysłową, a oczy pytają, proszą co chwila o wytłumaczenie zanadto zawiłych kwestji.
Mężczyzna jest próżny, nie lubi, aby go upokarzano, pragnie, aby go podziwiano, dlatego tak często przywiązuje się do tak zwanych „gęsi“, to jest kobiet, czytających mało, a nie piszących prawie nigdy. Zresztą, cóż zbuduje „ona“, zrzekająca się dobrowolnie praw, od kołyski jej nadanych?
Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/41
Ta strona została skorygowana.