statecznych środków do życia, powitała córkę przekleństwem i nazwała ją „utrapieniem.“ Gdy podniosła śię z łóżka i napowrót do balji stanęła, dziecko stało się zawadą wielką. Mimowoli wiązało ją ono z domem i krępowało zarobek dzienny. Praczka musiała kilkakrotnie biec do domu, a choć doglądanie córki niewiele jej zajmowało czasu, zawsze to nie podnosiło jej w oczach jej chlebodawców.
Nakoniec pewnego jesiennego ranka wiejska baba zabrała Helenkę. Praczka dała za wychowanie córki umówioną kwotę trzech reńskich i pół funta skradzionego cukru. W wiejskiej, dusznej i brudnej chacie wzrosło to biedne dziecko, mając za całą rozrywkę złote słonko, świecące nad jego smutną główką. Do słonka tego dążyła siłami całemi, uciekając z chałupy i chowając się za rozwalone przybudówki. Gdy jasny, ciepły promień oblał ciało dzieciny, ona podnosiła bladą i jakby spuchniętą twarzyczkę, a przymrużając oczki, rozkoszowała się w tem cieple jak kot grzejący się w popiele. Mirjady muszek tańczyły w tej złotej strudze, płynącej z wysoka, a Helenka wyciągała ku nim rączęta i starała się uchwycić te drobne, drgające rozbawieniem stworzonka. Nie umiała sobie zdać sprawy z tego, co zsyłało jej ciepło i światło. Była za maluchna, aby patrzeć prosto
Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/57
Ta strona została skorygowana.