Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/67

Ta strona została skorygowana.

Pod gorącym blaskiem słońca dusza dziewczynki budziła się nagle z pragnieniem dla niej niezrozumiałem. Mimowoli wspinała sie na paluszki, pragnąc ulecieć w powietrze; było jej źle na ziemi, a ludzie zdawali się brudni i nad wyraz wstrętni. Te złote promienie miały dla niej siłę atrakcyjną, podnoszącą ją ponad tłum i przemawiającą do niej niezrównaną harmonją.
Wobec rycerza w zielonym spencerku Helenka doznawała zupełnie innego uczucia. Usta jej mimowoli składały się do uśmiechu, ręce cisnęła do piersi i stała tak długo, wpatrzona w zieloną końską grzywę, z uwielbieniem dla człowieka, który stworzył to arcydzieło z mąki i farby.
Zachwyt, spowodowany widokiem zielonej kurtki, był więcej zmysłowy, jeśli porównania tego godzi się użyć w tym razie.
Och! jakże byłaby uszczęśliwiona, gdyby ten rycerz należał do niej do niej wyłącznie! I rodziła się w jej serduszku miłość dla tego farbowanego cukierka, pragnęła go, marzyła o nim wśród nocy bezsennych.
Złote słonko nie budziło w niej tych pragnień gorących, — ono błyszczało cudowniej, lejąc złote promienie na jej drobną główkę, i napełniało ją uczuciem słodkiego rozrzewnienia. Łzy mimowoli cisnęły się do jej ocząt, a pierś przepełniał nadmiar oddechu. Na widok rycerza Helenka dozna-