Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/72

Ta strona została skorygowana.

nudę, smutek i trwogę przed nadejściem rodziców. Teraz patrzy przyjaźnie na uśmiechniętą dziewczynkę i przy dogorywających blaskach lampki gore złocistą aureolą.
Gdy Maciej wszedł do izby, był dzień prawie; w ręku trzymał próżną flaszkę i zataczał się, nie mogąc trafić do tapczana. Błędny wzrok jego zatrzymał się chwilę na stojącej koło kołyski dziewczynce.
— Kołysz, bestjo jedna! — zamruczał gniewnie, padając jak kłoda na posłanie.
Helenka nawet się nie obejrzała. Ona nie potrzebowała ani groźby, ani nakazu. Przyszła przecież dobrowolnie i objęła swój obowiązek z ochotą wielką, idąc za jakimś tajemniczym głosem, który w jej serduszku grał piosnkę nieznaną.
Szary jesienny poranek, pełny deszczu i zimna, pukał do szyby, wsuwając zwolna swe szare, niepewne światło do wnętrza izdebki. Helenka stała ciągle przy kołysce, wpatrzona w śpiącą dziecinę, a zsiniałemi od zimna ustami szeptała cichutko:
— Moja siostrzyczka.


∗                    ∗

I od tej chwili zaczęły się dla Helenki dnie jaśniejsze, pełne złotych blasków jak majowy poranek. Miłość dla siostry wypełniła jej życie